Wasza świadomość ma strukturę wielofasetową, co umożliwia jej wyrażanie światła w wielu systemach egzystencji jednocześnie. Istnieje bardzo wiele ekspresji składających się na waszą całościową Osobowość, a każda ekspresja podłączona jest do koncentratora świadomości pełniącego rolę waszej świadomości centralnej. To właśnie dzięki świadomości centralnej wasze starożytne oczy i głos mogą wielowymiarowo obserwować, wyrażać się i doświadczać. Jest ona źródłem energii dla procesu rozwoju i dopracowywania. Usytuujcie swoją uwagę w świadomości centralnej i nigdy jej stamtąd nie oddalajcie. Wraz z każdy pakietem informacji, który przez was przechodzi, dostrzegajcie to, w jaki sposób umożliwia on wam dostrojenie się do głosu i postrzegania z perspektywy świadomości centralnej. Jest to jedyna forma dyscypliny jakiej potrzebujecie. Pomaga ona w przełamaniu ograniczenia.
Fragment eseju filozoficznego Komory 7 – Aktywacja Pamięciowa
WingMakers
Czerwony odcień skał podkreślał lazurowy błękit nieba. Bezkres pustyni cechowała przejrzystość. Nieskazitelnie naturalna. Gorące słońce sprawiło iż kurtki i kamizelki stały się zbyteczne, a temperatura powietrza idealnie pasowała na krótki rękaw i szorty.
Podekscytowanie wynikłe z ujrzenia Nerudy i Evansa wyłaniających się zza ściany kanionu wprowadziło niezwykłą więź pośród członków drużyny, jakby łączyła ich jakaś niewidzialna nić. Emily objęła Nerudę, zapominając na chwilę o dystansie zawodowym. Andrews i Collin witając go z powrotem „pośród żywych” wymienili przyjacielski uścisk dłoni, natomiast Samanta spojrzała na Nerudę z wyraźnym uśmiechem na twarzy.
Posypała się lawina pytań odnośnie okoliczności uwolnienia Nerudy, ale Evans wraz z uratowanym przesunęli czas odpowiedzi na później, zwracając uwagę na potrzebę fizycznej rekonwalescencji Nerudy: ogrzanie się i napełnienie pustego żołądka.
Gdy już wszyscy usiedli wokół małego ogniska, które Andrews rozniecił z uschniętych gałęzi, Neruda zaczął swoją opowieść. Kubek z kawą rozgrzewał jego dłonie.
„Cała historia sprowadza się do tego,” rozpoczął, a ton jego głosu przybrał barwę introspektywną, „że poszedłem na zwykły spacer, tuż po doświadczeniu z artefaktem ,jakie miało miejsce wczorajszej nocy. Chciałem jedynie dotrzeć na szczyt grzbietu, aby sprawdzić czy nie widać stamtąd struktury skalnej, o której wspomniała Samanta.”
„Kiedy dotarłem na szczyt, ujrzałem to” i wskazał na strukturę znajdującą się za nimi, „miałem nieodparte pragnienie aby ujrzeć to z bliska. Nie byłem zmęczony, a nawet powiedziałbym, że czułem się pełen energii. Poszedłem więc w tym kierunku... cały czas mając świadomość, że robię coś... coś głupiego – wiedziałem, że postępuję wbrew protokołowi. Ale na moją obronę,” spojrzał na Evansa, „byłem przekonany iż wykonuję polecenia.”
Evans wstał i poprosił Collina o komunikator. „Już to wszystko słyszałem, wybaczcie więc, ale muszę skontaktować się z Jenkinsem.” Evans odszedł na bok i zajął się wciskaniem klawiszy na komunikatorze.
„Polecenia, od kogo?” zapytał Collin.
„Jakkolwiek może to dziwnie zabrzmieć, od artefaktu. Jestem pewien, że umieścił on coś w moim umyśle,” odpowiedział Neruda. „Nie ma innego wytłumaczenia.”
Nikt, wliczając w to Evansa, nie kwestionował, czy nawet nie wątpił we wnioski Nerudy. Był on znany w ACIO jako osoba wysoce precyzyjna w opisywaniu swoich obserwacji i motywacji. Jednak to oświadczenie wywołało dezorientujące spojrzenie na twarzach Emily, Andrewsa i Collina. Jedynie Samanta przytakująco zachowywała spokój.
„I to coś, o którym wspomniałeś,” wtrąciła Samanta, „to nieodparta motywacja odnalezienia bazy-pochodzeniowej artefaktu. Czy mam rację?”
„Tak, ale jestem zdumiony jak cokolwiek mogło mnie do tego zmusić. Wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne...”
Andrews nachylił się, aby wzniecić płomienie ogniska. Chociaż nie potrzeba było więcej ciepła, odruchowo poprawiał palenisko. „Jak to możliwe, że znalazłeś tę szczelinę w ścianie w środku pieprzonej nocy? I co ważniejsze, dlaczego wszedłbyś do środka zupełnie sam? To mnie najbardziej ciekawi.”
„Po prostu wiedziałem gdzie iść,” powiedział Neruda. „Gdy tylko dotarłem w pobliże ściany kanionu, dokładnie wiedziałem co robić. Miałem obraz tego umieszczony w mózgu, wyglądało to jak... jakbyś patrzył na rozczepiony obraz – jeden znajduje się w twojej głowie, a drugi w rzeczywistości zewnętrznej – tak więc widząc jak oba obrazy coraz bardziej zlewają się w jeden, dotarłem na miejsce.”
„Gdy ujrzałem szczelinę oświetliłem latarką wnętrze zanim doń wszedłem. W głębi pieczary zauważyłem ciemny otwór wyglądający jak tunel. Wydawał się on jakby nienaturalny... skonstruowany przez człowieka. Ale oczywiście przez cały czas sądziłem, że jest to baza-pochodzeniowa artefaktu.”
„Dostałem się do środka,” kontynuował, „po czym całym sobą zacząłem odczuwasz nieodparte pragnienie udania się w kierunku tunelu, tak jakby w jakiś sposób zależało od tego moje życie.”
„Nie bałeś się?” spytała Emily.
„Nie. Byłem zupełnie spokojny. Miałem w głowie zakodowaną misję i wszystko inne było bez znaczenia.”
„Więc podążyłeś tunelem i wpadłeś do komory?” zasugerował Collin.
„Pamiętacie glif na ścianie tunelu?” zapytał Neruda.
„Tak” równo odpowiedzieli Collin i Emily.
„Gdy tylko go zobaczyłem, od razu go porównałem z glifami na artefakcie. Wyraźnie miał to samo pochodzenie – mimo odmiennego wzoru. Podekscytowany tym zwiększyłem tempo. Kilka kroków dalej poślizgnąłem się i spadłem... jakieś siedem metrów w dół, na kamienną posadzkę... do komory, w której znaleźliście mnie dzisiaj rano.”
„W porządku, więc powiedz nam jakim cudem stamtąd wyszedłeś?” zapytał Collins.
„Postanowiłem wspiąć się na ścianę możliwie wysoko, tak aby dosięgnąć linę. Evans podciągnął mnie do góry i razem powiększyliśmy otwór wentylacyjny, abym mógł nim wyjść na zewnątrz–”
„Ale to była solidna skała, jak wam się udało powiększyć otwór... chodzi mi o to, jakich użyliście narzędzi?” zapytała Emily.
„Evans miał ze sobą tak wielki nóż, że mógłby nim filetować wieloryba. Nie było aż tak trudno powiększyć otwór. Skała to piaskowiec, a ściana nie była zbyt gruba, więc kruszyła się dość łatwo”, odparł Neruda.
Evans powrócił do reszty i usiadł na dużej skale naprzeciwko Nerudy. Trzymał w dłoni swój komunikator i obserwując mały ekran zmagał się z jednym z klawiszy. Jego twarz była bez wyrazu.
Andrews wyglądał na zdezorientowanego. „Czy jestem jedynym idiotą, który do jasnej cholery nie rozumie, co tutaj jest grane?”
„Nikt z nas nie wie,” odpowiedziała za wszystkich Samanta. „Możemy jednak być pewni jednego. Twórcy tego artefaktu doprowadzili nas do tego miejsca i jeśli by nas tu nie chcieli, to nie byłoby nas tutaj.”
„Możesz mieć rację,” wtrącił Evans, „ale tak naprawdę to jeszcze nic nie odkryliśmy. Mamy jedynie pustą komorę i glif na ścianie tunelu. Jeśli to wszystko co zawiera baza-pochodzeniowa, to wydaje się opustoszałą.”
Neruda spojrzał na twarze członków jego zespołu. Wiedział, że potrzebują teraz przewodnictwa. Wiedział też, że oczekują tego od niego. „Artefakt doprowadził nas w to miejsce w jakimś wyraźnym celu, którego jeszcze nie udało nam się określić. Związany jest on z czymś, co mieści się za tą ścianą kanionu i im wcześniej zaczniemy to badać, tym wcześniej odkryjemy dlaczego tutaj jesteśmy.”
„Ale to miejsce jest naszpikowane pułapkami,” wykrzyknął Andrews. „Jak mamy cokolwiek znaleźć, jeśli będziemy wpadać w komory?”
Neruda spojrzał na zegarek ignorując pytanie Andrewsa. „Mamy dokładnie siedem godzin i trzynaście minut zanim przylecą helikoptery.”
Wstając z krzesła polowego, nogi Nerudy przez moment wykazały bezwładność wraz z tym jak krew rozchodziła się po jego ciele niczym kamyczki w Deszczowym Kiju. Emily momentalnie podparła go, aż uzyskał stabilność.
„Niewiele spałeś wczorajszej nocy, prawda?” zapytała.
„Wiesz, warunki takie jak zimna kamienna posadzka nie bardzo sprzyjają długiemu snu.” Uśmiechnął się mimo zmęczenia. „Ale moje ciało napędza kawa – ta była zwykła, mam rację?”
„Przykro mi, wzięłam tylko bezkofeinową.”
„Kurcze”
„Mamy aspirynę w apteczce pierwszej pomocy. Chcesz żeby ci przynieść?” zapytała Emily.
„Dzięki … przynieś trzy.” Neruda zagadnął do Andrewsa, który pakował swój bagaż. „Sposobem na to, aby uniknąć pułapek jest zabranie z nami artefaktu. Pokaże nam, co robić.”
„O mój wspaniałomyślny szefie” zaczął Andrews bez spoglądania w górę, „moje ramiona już wloką się po ziemi odkąd przenoszę małego potworka przez cały ranek, więc jeśli mamy to dalej dźwigać znajdź innego tragarza. Pahleease.”
Szczerze rozbawiło to Nerudę. Obraz Andrewsa noszącego artefakt poprzez obsianą skałami pustynię i klnącego na wszystko co napotka, rozbawiał go doszczętnie.
„Może artefakt umieścił coś też w twojej głowie”, skomentował Neruda. „Dźwigasz go wytrwale przez cały ranek, założę się, że twoja głowa zaprogramowana jest Bóg wie czym.” Ponownie roześmiał się i podniósł futerał.
„Jamisson, ja to wezmę,” zaproponował Evans. „Jeszcze wystarczająco nie wypocząłeś, a w dodatku może ci doskwierać to stłuczenie na biodrze.”
„Masz kontuzję?” zapytała niezwłocznie Emily. „Powiedziałeś, że nic ci nie dolega.”
„Wszystko w porządku,” zapewnił Neruda. „Evans po prostu stara się być uprzejmy.”
„Ruszajmy,” stanowczo oświadczył Evans.
Wszyscy podnieśli swoje pakunki, po czym w milczeniu udali się w kierunku wąskiej, ciemnej szczeliny wystającej ze ściany kanionu. Od samego początku szli bez postoju, zatrzymali się dopiero niedaleko wejścia, zebrawszy się wokół Evansa.
„Posłuchajcie uważnie.” Evans postawił pakunek na ziemi i wsunął okulary przeciwsłoneczne do kieszonki koszuli. „Trzymajcie się blisko siebie i wypatrujcie śladów stóp, które pozostawiliśmy za sobą. Będziemy się zatrzymywać co około pięć minut. Niczego nie dotykajcie. W czasie drogi zachowajcie ciszę, dopiero jeśli zobaczycie coś podejrzanego to zawołajcie. Nie wiem czym jest miejsce, do którego wchodzimy, zachowajcie więc czujność.”
„Czego planowo mamy dokonać w przeciągu sześciu godzin?” zapytał Andrews.
„Pozostać przy życiu.” Odpowiadając Evans podniósł pakunek i wrzucił go w otwór skalny jakby karmił wielkie, głodne usta.
Andrews roześmiał się. Lekko podenerwowany.
* * * *
„Cholerny dupek,” fuknął McGavin, rzucając słuchawkę telefonu. Metalowo-drewniana kabina niosła echem jego słowa jeszcze przez kilka sekund. W samolocie Gulfstream V, mimo wysokości 35,000, panowało rześkie powietrze.
„Nie poszło po twojej myśli, nie ma sprawy zajmę się tym,” oświadczył Donavin McAlester siedzący przy jednym stole na wprost McGavina. Był on nowo przydzielonym McGavinowi agentem śledczym mającym rozpracować ACIO. Donavin specjalizował się w technikach szpiegowskich i bezpieczeństwa, które nabył przez lata praktyki jako agent polowy w Rosji. W ostatnim okresie uczestniczył w przedsięwzięciu NSA polegającym na monitorowaniu i redukcji działań Mafii Rosyjskiej. Dzięki temu pracował praktycznie z każdą organizacją rządową, wliczając w to CIA iNS, Departament Sprawiedliwości i FBI.
„Może ugnie się, jeśli obetniesz mu budżet,” zaproponował Donavin.
„Czy czasem za dużo sobie nie pozwalasz?” McGavin wciąż był rozwścieczony po ostatniej rozmowie telefonicznej. Żyłki na jego prawej skroni wyglądały jak rzeka Mississippi na mapie. „Wiesz, że drań dopiero teraz zadzwonił do Shorter, z trzygodzinnym opóźnieniem! I w dodatku nie był to Jenkins, ale jakiś podwładny dwa poziomy niżej od niego – niejaki Henry, czy jakoś tak. Cholera!”
McGavin wstał i wcisnął guzik interkomu. „Jaki jest nasz ETA?”
„Czas miejscowy 1935, sir, czyli pozostały jeszcze dwie godziny piętnaście minut,” poinformował głos z interkomu.
McGavin wyłączył gwałtownie interkom, po czym udał się w kierunku barku pokładowego nalać sobie szkockiej z wodą. Z przewagą szkockiej.
„Co wiesz na temat ACIO?”
„Tylko to, co przeczytałem w instruktażu przesłanym mi w zeszłym tygodniu,” przyznał Donavin. „Działam w wywiadzie od dwudziestu dziewięciu lat. Nie doszły mnie jednak nawet pogłoski o takiej organizacji.” Donavin przesunął się lekko na krześle i wyjął paczkę papierosów. „Nie masz nic przeciwko, że zapalę?”
„Nie, jeśli ty nie masz nic przeciwko, że piję.”
Obaj równocześnie wybuchnęli śmiechem, co rozluźniło napięcie w pomieszczeniu, tak jak silny wiatr rozwiewa obłok dymu.
Donavin miał krótko przystrzyżone, lekko brązowe włosy o kasztanowym odcieniu. Był wysokiego wzrostu, aczkolwiek w budowie jego ciała można było dostrzec jakieś 10 zbędnych kilogramów, większość na brzuchu. Nosił stylowe okulary, co czyniło iż wyglądał jak intelektualista pomimo jego pokaźnej, atletycznej postury.
„Muszę być szczery, sir,” powiedział Donavin, „że pozaziemskie sprawy nie są dokładnie moją specjalnością... ani też związane z nimi wyszukane technologie. Moja wiedza skupia się na strategicznym planowaniu infiltracji nieprzyjaciela. Myślałem, że–”
„Więc gdy czytałeś instruktaż,” przerwał mu nachalnie McGavin, „myślałeś, że jestem zainteresowany twoją wiedzą na temat technologii pozaziemskich czy infiltracji?”
„To drugie, sir.”
„Dobrze, cieszę się, że to ustaliliśmy.” McGavin oparł się o krzesło i mieszał kostki lodu w drinku za pomocą plastikowej słomki. Słyszał o Donavinie wiele dobrych rzeczy, nie chciał więc aby zabrzmiało to jak rozmowa kwalifikacyjna o pracę. Był on już zresztą wynajęty, czy mu się to podobało czy nie.
„Naszym celem,” podkreślił McGavin, „jest przydzielenie ciebie do Projektu Starożytna Strzała jako naszego agenta śledczego.”
„Do jakiego projektu?”
„Oficjalną nazwę tego projektu ACIO zdobyłem dopiero dzisiaj rano. Dlatego nie było jej w twoim instruktażu. Wiąże się on z niejasnymi działaniami zastosowanymi wobec nowo znalezionego artefaktu w Nowym Meksyku.”
McGavin posunął Donavinowi plik dokumentów, który wyjął z aktówki, po polerowanej powierzchni stołu o kolorze wiśniowym. „Zrób sobie kopię.” Wskazał na ksero stojące w rogu. „Wyjaśni ci to wszystko, co ACIO chce abyśmy wiedzieli. Jestem pewien, że jest to spreparowane, ale i tak będziesz wiedział więcej niż teraz.”
Kiedy Donavin wstał od stołu i zaczął wykonywać kopie, McGavin nabrał głęboki łyk drinku.
„Czy ten cały Piętnastka,” zaczął Donavin stojąc plecami do McGavina, „ma jakąś prawdziwą władzę poza murami NSA?”
McGavin uśmiechnął się słysząc pytanie. „Poza murami NSA jego władza jest całkowita i bezdyskusyjna.”
Donavin obrócił głowę ze zdziwienia. „Jak to jest możliwe?”
„Ty chyba naprawdę nic nie wiesz na temat ACIO?”
„Przez ostatnie dwadzieścia lat pochłonięty byłem sprawami Mafii Rosyjskiej, sir.”
„Piętnastka jako młodzik odpadł z koledżu, a faktycznie to go stamtąd wyrzucono za splamienie reputacji profesorów. On jest kompletnie anty-autorytarny, ale także cholernie inteligentny i to na tyle, że nikt nie jest w stanie go kontrolować.”
„Jeśli był tak inteligentny, to dlaczego wyrzucono go z koledżu?”
„Jak już powiedziałem, ośmieszył swoich nauczycieli. Napisał artykuł dla gazetki szkolnej – nazywała się chyba Princeton – w którym ze szpitalną precyzją opisał wady wydziału nauczania. Artykuł cieszył się dużym uznaniem studentów – głównie nie z powodu jego treści – ale rozwścieczenia, jakie spowodował w gronie nauczycielskim. Wylano go dwa tygodnie później, gdy sprawa ucichła na tyle wystarczająco, aby jego odejściu towarzyszył stosunkowo mały rozgłos.”
Donavin kontynuował kserowanie dokumentów, zaciągając się papierosem trzymanym w ustach. „Jak więc stał się tak doświadczonym specem i skończył jako dyrektor wykonawczy ACIO?”
„Nie wiem,” odpowiedział McGavin zdradzając ograniczenie własnej wiedzy. „Nikt naprawdę tego nie jest pewien, chyba że poprzedni dyrektor NSA, ale on nie należy do typu ludzi, którzy rozpowiadaliby o takich sprawach. Jedyne co wiem, to że za sprawą jego uzdolnień do heurystyki i modelowania komputerowego, tuż po wylaniu ze szkoły zatrudniły go Laboratoria Bell. Miał wtedy zaledwie osiemnaście lat, a dzieliło go tylko parę miesięcy od uzyskania doktoratu z fizyki kwantowej i matematyki.”
„W Laboratoriach Bell pracował z grupą inżynierów, którzy rozwijali dla rządu technologie czarnej skrzynki. Podczas jego pobytu tam, rozwinął samonaprowadzający system precyzyjnego nasłuchu przy użyciu systemów satelitarnych. Ostatecznym tego nabywcą było NSA. W ten sposób dowiedzieliśmy się o nim. Było to w późnych latach pięćdziesiątych.”
„Nie no, jaja sobie robisz?”
„Wcale nie.” McGavin przechylił do końca kieliszek szkockiej. Kostki lodu zagrzechotały w pustym kieliszku, gdy kładł go z powrotem na stół. „Popatrz tylko, człowiek ten to bez wątpienia niesamowity geniusz, ale jednocześnie ogromny cwaniak. W jakiś sposób wślizgnął się do nadzoru ACIO i tworzy technologie, które sprzedaje prywatnym przemysłowcom i światowym rządom... poza naszymi plecami.”
„Ale jak mógł nam umknąć z tym wszystkim? To nie ma sensu; mamy przecież najlepszą sieć wywiadowczą na świecie.”
„Spójrz jaka jest rzeczywistość,” kontynuował McGavin. „Istnieją elementy światowego rządu, – i nie mówię tutaj o Stanach Zjednoczonych – które są znacznie bardziej tajne niż jakikolwiek rząd, wliczając w to Koreę Północną. Projektując naszą sieć wywiadowczą przeoczono owe elementy.”
„Rozumiem więc, że nie mówisz tu o mafii?”
„Nie, nie, nie.” McGavin gestykulując potrząsnął ręką, po czym wstał, aby napełnić kieliszek. „Mafia jest zorganizowana i zakonspirowana, ale kierują nią podrzędni idioci.” Nalał samej szkockiej, bez lodu i wody. Jego kubki smakowe były odpowiednio znieczulone.
„Mówię o elicie plutokratów, którzy prowadzą światowe rynki finansów. Oni są tymi, z którymi pracuje Piętnastka, oni są także tymi, którzy dzierżą władzę. Nie są to politycy, mafia, czy nawet przeklęte wojsko. Ci są właściwie pionkami w ich sieci–”
„Jaką więc mają nazwę... ta elitarna grupa?” zapytał Donavin.
„Nie mają oni oficjalnej nazwy. Niektórzy nazywają ich Illuminati, lub Grupą Bildeberga, ale to tylko pseudonimy. My nazywamy ich Incunabula. Nie wiemy jak są naprawdę zorganizowani, ani jak wygląda ich M.O.... sądzimy jednak, że znacząca ilość ich technologii pochodzi z ACIO... w szczególności technologie szyfrowania i bezpieczeństwa. Piętnastka jest z nimi w zmowie. Tego jestem pewien.”
„I chcesz abym przeniknął do ACIO, żeby odkryć ten związek z Incu... Inculnab... czy jakoś tak?”
„Incunabulą,” sprostował McGavin.
Skończywszy kopiowanie plików, Donavin wrócił na swoje krzesło zapalić następnego papierosa. Popchnął oryginalne dokumenty z powrotem do McGavina z lekkim uśmiechem i podziękowaniami.
„I tu cię cholernie rozczaruję,” westchnął McGavin.
„Mianowicie?”
„Chodzi o to, że nie da się do nich przeniknąć. Uwierz mi, twoje doświadczenie z Mafią Rosyjską na nic się tu zda. ACIO jest nie do zdobycia. Próbowaliśmy tego wielokrotnie i za każdym razem zawiodło, opracowałem więc nową strategię.
„Chcę abyś skontaktował się z ich głównym gościem od bezpieczeństwa – facet nazywa się James Evans. Potrzebujemy kogoś takiego, aby potwierdzić nasze przypuszczenia. Dzięki uzyskanym od niego informacjom mógłbym obalić Piętnastkę i jego małe królestwo.”
„Jak chcesz skłonić do współpracy owego Evansa?” Zapytał Donavin, a jego głos nagle spoważniał.
„Po pierwsze, służył on w marynarce wojennej.”
„Więc o to chodzi. To dlatego mnie potrzebujesz.”
„Masz jedynie częściową rację mój drogi chłopcze. Jest on także w połowie Irlandczykiem.” Mówiąc to McGavin podkreślił swój irlandzki akcent, a w jego oczach dostrzec można było charakterystyczny błysk, jak u małego chłopca, który po raz pierwszy ubrał buty ojca.
„Czy coś wskazuje na to, że będzie współpracował lub będzie skłonny do zmiany strony?”
„Jakieś sześć miesięcy temu,” odpowiedział McGavin, „nagraliśmy rozmowę pomiędzy Evansem a jego podwładnym Jenkinsem – tym draniem.” Zatrzymał się wystarczająco długo, aby skończyć drugiego drinka. „W każdym razie, ze słów Evansa możemy wnioskować, że mogłoby udać się nam go przeciągnąć na naszą stronę, jeśli zapewnilibyśmy mu ochronę–”
„–Jakiego rodzaju ochronę, sir?”
„Nie znamy wszystkich szczegółów, ale dowiesz się tego podczas pobytu w ACIO, najważniejsze jest abyś zyskał sobie ich zaufanie. Używają oni implantów do utrzymania porządku. Nie jesteśmy pewni jakiego rodzaju są to implanty. Jednak największą przeszkodą do dezercji jest ich technologia Teleobserwacji. Nikt jeszcze nie zdezerterował, gdyż mają wyszkolonych pracowników potrafiących namierzać przy pomocy technologii RV.”
„Teraz to już się pogubiłem. Technologia RV, co to ma niby być?”
„Uproszczę ci to trochę,” McGavin odwrócił się w stronę barku pokładowego, jego głos zaczynał stawać się trochę niewyraźny. „Wytrenowali oni metapsychicznych pracowników, którzy spoglądają w kryształową kulę i widzą cię – jak zła wiedźma w Czarnoksiężniku z Oz.”
„A czy mają też latające małpy?” zapytał śmiejąc się Donavin. „Im więcej opowiadasz mi o tej grupie, tym bardziej zaczynam myśleć, że właśnie wdepnąłem w niezłe bagno.”
„Jesteś pewien, że nie chcesz do mnie dołączyć?” McGavin trzymał swój kieliszek na wysokości oczu Donavina, kołysząc nim kusząco w powietrzu. „Tu na górze smakuje o wiele lepiej.” Uśmiechnął się mając nadzieję iż ulegnie.
„Cholera, jasne że tak; jeśli nie masz nic przeciwko, sir?”
„Bynajmniej. Cenię sobie kompana.”
McGavin zajął się robieniem drinków. Wyglądał starzej niż na swoje 47 lat. Niemalże kompletnie łysy, z pozostałościami włosów gdzie nie gdzie. Miał za to wąsy, które wydawały się ostatnim przedstawicielem jego włosów, jak ostatni liść na listopadowym dębie. Lata za biurkiem obdarzyły go też zaokrągloną budową ciała.
„Mógłbym ci opowiedzieć historię RV, która cholernie by ciebie wystraszyła,” zaczął McGavin. „Ale tego nie zrobię. A to dlatego, że odkryliśmy jak ją zablokować. Działa to w tej chwili na tym samolocie. Możemy tą technologię zainstalować w jakimkolwiek pomieszczeniu – nawet w audytorium.
„Sądzimy, że Evans mógłby współpracować jeśli przekonałbyś go, że otrzyma pomoc finansową, ochronę przez naszą technologię anty-RV oraz kompletnie nową tożsamość w wybranym przez siebie kraju.”
Podał drinka Donavinowi, po czym wznieśli toast. „Zaufaj mi, spodoba ci się ta misja.” McGavin uśmiechnął się, a jego oczy powędrowały w stronę monitora, który właśnie wyświetlił wiadomość.
„Tylko zachować spokój...” powtarzał sobie w myśli przechodząc z miejsca na miejsce z drinkiem w ręku. W końcu kliknął myszką i otworzył e-maila. „O cholera!”
„Mógłbyś zaczekać na zewnątrz kilka minut, muszę wykonać telefon.”
Donavin wstał i instynktownie pochylił się, aby nie uderzyć w sufit kabiny, mimo że miał nad głową jakieś 60 centymetrów luzu.
„Nie zapomniałeś o czymś?” McGavin spoglądał na szkocką Donavina i dokumenty projektu Starożytna Strzała, które leżały na stole.
„A no faktycznie, dzięki za przypomnienie, sir,” zgarnął swój kieliszek i dokumenty niczym talię kart. „Masz rację, spodoba mi się ta misja.”
„To dobrze. Cieszę się, że też tak myślisz. Porozmawiamy więcej za kilka minut.”
Donavin zamknął za sobą drzwi. Obkręcił resztkę szkockiej po dnie kieliszka i uśmiechnął się. Następnie odchylił głowę lekko do tyłu, aby dokładnie połknąć każdą kropelkę.
* * * *
Kiedy wchodzili do środka jeden za drugim, pieczarę przenikał zapach wilgotnej kredy zmieszanej z gliną. Evans podszedł ostrożnie w stronę tunelu. Aluminiowy futerał, który trzymał wyglądał jak bagaż, a sam Evans jak turysta rozglądający się po lotnisku.
„Czy moglibyśmy teraz wyjąć artefakt?” zapytała spokojnie Samanta Nerudę. Evans stał już na drodze w kierunku tunelu.
„Sądzę iż moglibyśmy,” odpowiedział. Następnie zawołał do Evansa. „Hej, może powinniśmy wyjąc artefakt w pieczarze i zobaczyć, co się stanie. Może tunel nie jest właściwym wejściem do środka.”
Evans zatrzymał się i obrócił do pozostałych. „A czy widać tu gdzieś jakąś inną drogę?”
„Nie wiem,” powiedział Neruda, „może. Myślę tylko, że powinniśmy to sprawdzić. Kto wie co ta rzecz może zrobić, gdy już jest na swoim terenie.”
Evans wrócił z powrotem z dziecinną niechęcią.
Neruda zwolnił zatrzaski, po czym otworzył pokrywę futerału. Wszystkie światła latarek skupiły się na metalicznej powierzchni artefaktu. Wydawał się całkowicie obcy, pomimo że pieczara w pewnym sensie była jego domem, wyglądał jak śpiący potwór z morskich głębin oceanu.
Artefakt pozostawał równie cichy jak pieczara.
Samanta przykucnęła przy obiekcie, oświetlając go latarką i bacznie obserwując. Po chwili dotknęła próbnie artefakt. Z ledwo słyszalnym szmerem coś aktywowało się w jego wnętrzu – po czym zaczęło wibrować. Nagle jego krawędzie stały się niewyraźne. Artefakt utracił już swój cylindryczny kształt. Zaczął przeobrażać się w kulisty, przezroczysty obiekt, którego masa w zamglonym świetle wydawała się stawać się coraz mniejsza. Wynurzał się z futerału niczym ukazująca się zjawa. Pieczarę zaczęło wypełniać intensywne ciepło, aż w pewnej chwili obiekt rozbłysnął blado-zielonym światłem, unosząc się dwa metry ponad aluminiową skrzynię, która była jego domem zastępczym.
Osłupieli doszczętnie, wszyscy spoglądali na niesamowite widowisko, jak jaskiniowiec, który ujrzał pierwszy płomień ognia.
Neruda jako pierwszy zdołał wydobyć z siebie głos „Nieprawdopodobne... może to oznaczać tylko jedno... ono coś aktywuje.”
„Albo chce coś przekazać,” podsunęła Samanta.
Andrews cofnął się o kilka kroków. „Czy to jest aby bezpieczne? To wszystko, co chcę wiedzieć. Cholernie mnie przestraszyło.”
„Rozluźnij się,” powiedział Neruda, „i obserwuj.”
Wraz z tym jak artefakt zaczął emitować światło, ciepło z niego bijące stało się jeszcze intensywniejsze. Pieczarę całkowicie pochłonął całun obecności przedmiotu – dźwięk, światło, a nawet zapach. Samo pomieszczenie ulegało zmianom molekularnym zainicjowanym przez artefakt, co spowodowało nasycenie powietrza intensywną energią pola elektromagnetycznego. Energia ta wciąż narastała. Intensywność, z jaką się nasiliła spowodowała, że nawet Evans cofnął się na bezpieczną odległość.
W pewnej chwili obiekt wystrzelił potężną tęczą wirujących barw, które rozlały się na ściany pieczary oraz na wszystko, co znajdowało się w jej wnętrzu.
„To zamierza eksplodować!” krzyknęła Emily. „Nie widzicie jak wzbiera?”
Neruda ujrzał strach w jej oczach, gdy to mówiła.
„Jakie macie teraz dalsze pomysły?” zapytał Andrews.
„Może powinniśmy się stąd wynosić,” krzyknął Evans. „Może to być kolejna pułapka.”
„Nie. Wszystko jest w porządku” odezwał się Neruda. „Niech każdy się uspokoi. Nie możemy spuścić oka z sygnałów kierunkowych. To coś próbuje nam powiedzieć gdzie mamy iść... jestem tego pewien.”
„Taa, a może mówi nam żebyśmy się wynosili gdzie pieprz rośnie i zostawili je w spokoju,” dodał od siebie Andrews.
Pole energetyczne nieustannie wzrastało wydzielając elektryczność statyczną, stąd włosy osób obecnych w pomieszczeniu stanęły na sztorc jakby nie zważały na grawitację. Cienka warstwa pyłu z podłoża pieczary uniosła się do góry i wirowała zgodnie z ruchem światła. Dało się wyczuwać atmosferę iż wszystko w pieczarze zjednoczone jest ze światłem i dźwiękiem.
Samanta zaczęła zbliżać się w stronę obiektu z wyciągniętymi rękoma, jak ślepiec, który asekuruje przestrzeń przed sobą. Neruda złapał ją za rękaw. „Co robisz?”
Ona jednak z utkwionym wzrokiem koncentrowała się na artefakcie.
„Co robisz?” zapytał ponownie. Samanta nie reagując kontynuowała swój pełen zmagań pochód w stronę obiektu.
Neruda zawahał się na moment, nie wiedząc czy pozwalać jej iść dalej. Wyraźnie znajdowała się w jakiegoś rodzaju transie lub była kontrolowana przez artefakt.
„Samanto!” krzyknął Neruda, trzymając mocno jej rękę aby zablokować dalsze kroki „powiedz mi co próbujesz zrobić.”
Samanta obróciła głowę, świadoma jego obecności i uchwytu. „Muszę to wyłączyć.”
Jej odpowiedź była zbyt cicha, aby Neruda ją zrozumiał.
„Co?”
Ona natomiast próbowała uwolnić rękę z uchwytu. Neruda wrzasnął o pomoc do Evansa, lecz zanim zdążył zareagować, Samanta niespodziewanie osunęła się na podłoże, jakby utraciła świadomość.
„Czy ktoś usłyszał, co ona powiedziała?” Neruda próbował przekrzyczeć dźwięk wydawany przez obiekt.
Wszyscy potrząsnęli głową na nie.
„Wyjdźmy stąd,” zdecydował Neruda. Przyklęknął i zaczął podkładać dłonie pod ciało Samanty, aby je unieść. Nagle wir zaczął zanikać, po czym nastała ciemność i cisza, niemalże jak po wejściu do pieczary.
Neruda poderwał się do góry i wypatrywał artefaktu. Jego oczy nie zdążyły się jeszcze odpowiednio dostosować, aby móc go dostrzec. Przymrużył powieki i wytężył wzrok. Całkowity mrok przeplatał się z rozbłyskującym światłem, które tkwiło mu jeszcze przed oczami. Nie potrafił wyróżnić jakiś konkretnych kształtów, wliczając w to członków zespołu.
„Czy ktokolwiek coś widzi?” zapytał Evans z niepokojem w głosie.
„Nie widzę nawet własnych dłoni,” odpowiedziała Emily. „Co się stało z naszymi latarkami?” Pieczarę wypełniły odgłosy pstrykania pochodzące od włączników latarek, które wszyscy próbowali włączyć. Wszystkie nie działały. Wraz z tym jak jego oczy dostosowywały się do przyćmionego światła, Neruda stopniowo zaczynał dostrzegać szczelinę wejściową ściany kanionu. Zamknął mocno oczy, mając nadzieję iż uda mu się zredukować tkwiący w umyśle poblask.
„Przeklęte pole elektromagnetyczne musiało rozładować nasze baterie.” Stwierdził Andrews.
„Co z Samantą?” zapytał Evans.
Neruda przykucnął mając zamiar zmierzyć jej puls. Wyczuwszy gdzie mieści się głowa przyłożył palec wskazujący do jej szyi. Odetchnął z ulgą wyczuwając puls, nieregularny, aczkolwiek wyraźny.
„Na szczęście tylko zemdlała,” powiedział Neruda. „Przenieśmy ją bliżej wejścia gdzie jest więcej światła. Mogła się zranić upadając.”
Evans prędko zlokalizował Nerudę, po czym razem wynieśli Samantę w stronę szczeliny w ścianie kanionu, kładąc ją w obrębie wpadającego światła.
„Czy ktokolwiek z was widzi artefakt?” zapytał Neruda.
„Unosi się w miejscu,” odpowiedziała Emily. „Widzę go, ale niezbyt wyraźnie. Przydałyby nam się teraz latarki.”
Andrews zaczął przybliżać się do obiektu. Uniósł przy tym głowę nieznacznie do góry, jakby kąt 45-stopni miał poprawić mu widoczność. „Ledwo to w ogóle widać... ta rzecz przeobraziła się w... cholera wie co, nie mam zielonego pojęcia. Z pewnością wygląda inaczej. Ma jakieś pół metra średnicy, przeważająco kulisty kształt... jak wielka piłka do koszykówki. Ma półprzezroczystą strukturę. Jakieś dwadzieścia lumenów. Nie wiem, co się stało z małym potworkiem, do którego się przywiązałem, ale przekształcił się w zupełnie coś innego. Może przeszedł przez swój odpowiednik dojrzewania.”
„Nie dotykajmy tego,” stanowczo stwierdził Evans. „Nie wiemy co się może stać, jeśli zrobimy to ponownie.”
Neruda otworzył apteczkę podręczną będącą na wyposażeniu pakunku Evansa i wyjął węglan amonu. Gdy tylko podsunął go pod nos Samanty kaszlnęła i wyksztusiła ślinę jak stary wiejski traktor uruchomiony na wiosnę.
„Co się stało?” zapytała.
„Spokojnie,” odpowiedział Neruda. „Dojdziemy do tego za chwilę. Na razie wyrównaj oddech i zrelaksuj się jak tylko możesz. Nic się nikomu nie stało. Wliczając w to ciebie.” Po czym obdarował ją szerokim uśmiechem, chociaż wiedział, że i tak nie mogłaby tego zauważyć.
Samanta zmrużyła powieki, a prawą dłonią złapała się za czoło. „Boże, jak boli mnie głowa.”
Neruda otworzył pojemnik z aspiryną, po czym podał jej dwie sztuki i butelkę wody. „A poza tym, jak się czujesz?”
„W porządku,” odpowiedziała cicho.
Połknęła obie aspiryny za jednym łykiem. „Czy tutaj jest tak gorąco, czy tylko mnie się tak wydaje?”
„To tutaj jest gorąco,” powiedział Neruda. „Wszyscy to czujemy.” Emily, Collin i Andrews skupili się wokół wejścia jak ćmy, które lgną do światła.
„Tak więc co się stało?” zapytała Samanta, opierając się o ścianę pieczary.
„Pamiętasz cokolwiek po tym jak dotknęłaś artefakt?”zapytał Neruda.
„Ja dotykałam artefakt?” dziwiła się Samanta, powoli wymawiając każde słowo.
„Nie pamiętasz niczego?”
„Obawiam się, że nie.”
Zamknęła oczy i zebrała wszystkie swoje myśli. Samanta wciąż była oszołomiona całym zdarzeniem. Wiedziała, że coś się wydarzyło, ale wszystko w jej umyśle było jakby za mgłą. Czuła się jak ktoś, kto doświadczył amnezji.
Niespodziewanie z artefaktu wystrzeliła zielona wiązka światła i zaczęła skanować pieczarę. Średnica wiązki nie przekraczała jednego cala, a samo światło było łagodniejsze i bardziej rozproszone niż laser, ale jednakowo precyzyjne. Skanowało ściany pieczary poruszając się kolistym, rozważnym torem ruchu, jakby czegoś szukało.
„Zostańcie na miejscach,” zawołał Evans. „Czy widzicie tor ruchu wiązki?”
„Można tak powiedzieć.” Odpowiedział Neruda, jakby tylko on i Evans byli jedynymi osobami w pomieszczeniu. „Bądźmy ostrożni. Nie jestem pewien, czy powinniśmy pozwalać naświetlić się temu światłu.”
„Zgadzam się,” dodał Evans.
Wiązka zielonego światła w milczeniu przemierzała swoją drogę wzdłuż ściany pieczary, rozpraszając cząsteczki pyłu w powietrzu, jakby stanowiły swego rodzaju przeszkodę na drodze ku jej celowi.
„Zaczynam myśleć, że jedynym sposobem na uniknięcie kontaktu z tą wiązką jest odejście stąd,” odezwał się Evans.
Samanta chwiejnie podniosła się do góry. „Myślę, że to chce nas znaleźć.”
„Dlaczego?” zapytał Neruda.
Evans stanął zaraz obok Samanty niczym ochroniarz. „Spokojnie. Nie wiemy czego to chce. Rozsądnie będzie na razie uniknąć wiązki.”
Z niespotykaną precyzją wiązka kontynuowała skanowanie pomieszczenia bez żadnych zakłóceń. W pewnej chwili pojawiła się druga wiązka, jakby artefakt stracił cierpliwość. Dwie wiązki razem, przecinając ciemne wnętrze pieczary, tworzyły siatkę przypominającą wzorem równoleżniki globu.
„To tylko skomplikowało sprawę,” powiedział Andrews.
„Jeśli mamy zamiar stąd wyjść–” zaczęła mówić Emily.
„–Teraz! Wynośmy się stąd!” Evans przywoływał już wszystkich do szczeliny w ścianie, a jego ręce dawały znaki na podobieństwo wiatraka.
„Cholera, zaczęło szybciej skanować. Nie ma sposobu, aby tego uniknąć.” odezwał się Collin. „Stawmy temu czoło.”
Neruda obejrzał się w stronę artefaktu. Ciągle emanował zieloną aurą specyficznego światła. „Zgadzam się z Collinem. Zobaczmy, co chce nam pokazać. Evans, może ty, Emily i Andrews powinniście odejść na ile to możliwe, jeśli to pułapka. Reszta zostaje.”
Kiedy omawiali co robić dalej, nikt nie zauważył, że Samanta zmierza w stronę obiektu – źródła emisji zielonych wiązek światła. Po trzech krokach wiązki namierzyły Samantę, po czym natychmiastowo zatrzymały się.
„Namierzyły Samantę,” krzyknął Andrews. „I co teraz?”
Wszyscy spojrzeli w jednym kierunku i wstrzymali oddech, jako że Samanta nagle została przeszyta przez obie wiązki, które skanowały jej ciało od góry do dołu.
„Jak to jest możliwe?” zdziwił się Andrews.
„Co?”
„Jak wiązki mogą przeszywać ją na wylot?” odpowiedział Andrews, a jego głos pełen był zdumienia.
Neruda spoglądał z równie zdziwioną miną. Światło przechodziło przez Samantę jak gdyby była przeźroczysta. Wiązki po przeniknięciu przez jej ciało były trochę mniej wyraźne, aczkolwiek cały czas dobrze widoczne.
„Czy każdy widzi to samo?” zapytał Neruda, niedowierzając własnym oczom.
Otrzymał niemą odpowiedź przez kiwnięcie głową, gdyż każdy zapatrzony był w to, co się dzieje.
„Co powinniśmy zrobić z Samantą?” szepnął Evans.
„Poczekać.” Odszepnął Neruda.
Wiązki światła zbiegły się na czole Samanty. Dało się wyczuć dziwne uczucie iż cały proces przebiega niezwykle delikatnie.
Tak samo nagle i milcząco jak się pojawiły, wiązki nieoczekiwanie znikły, a artefakt z metalowym odgłosem opadł na podłoże jaskini. Samanta stała jeszcze kilka sekund nieruchoma, po czym odwróciła się do grupy stojącej za nią. „Nie będziemy mieć już więcej żadnych problemów. Dezaktywowali oni wszystkie urządzenia bezpieczeństwa.”
Neruda podszedł w stronę Samanty. „Czy masz na myśli, że komunikowałaś się z nimi?”
„Sądzę, że tak,” odpowiedziała Samanta. „Chcieli oni mnie upewnić, że nie jesteśmy postrzegani jako intruzi. Jakby na to nie patrzeć, to ochraniali nas.”
„Więc oni postrzegają ciebie jako lidera naszej grupy?” zapytał Evans, niemalże nie krzycząc.
„Nie, nie sądzę, aby tak było” odpowiedziała spokojnie Samanta. „Wybrali mnie dlatego, gdyż ich technologia jest dostrojona do mojego umysłu. Równie dobrze mógłby być to Neruda. Każdy z nas może komunikować się z artefaktem.”
„Więc co do jasnej cholery artefakt wyprawiał przez ostatnie kilka minut?” Dopytywał się Andrews.
„Oceniał nasze zamiary, orientował się we własnym położeniu oraz dezaktywował urządzenia bezpieczeństwa zaprojektowane przez nich dla tej struktury w czasie jej tworzenia.”
„Gdy mówisz, oni, kogo masz dokładnie na myśli?” zapytał Neruda.
„Twórców tego miejsca,” mówiąc to powoli obróciła się dookoła z rozpostartymi rękoma i głową odchyloną do tyłu. Wyglądała przy tym niesamowicie zrelaksowana i rozluźniona.
„Ale to jest jaskinia -”
„Nie, to jest coś niesamowitego, coś co ta kultura celowo tutaj pozostawiła,” powiedziała ożywiona Samanta.
„Jaka kultura? Znasz jej nazwę?” zapytała Emily.
Samanta nagle ucichła; z powodu półmroku panującego w pieczarze nie dało się dostrzec wyrazu jej twarzy. „WingMakers,” odpowiedziała tak delikatnie, że nikt nie mógł jej dosłyszeć. „Z jakichś powodów, oni czują się jak nasi starzy przyjaciele. Jak... jak gdybyśmy powinni ich znać, tak jak oni nas znają.”
„Co sprawia iż sądzisz, że nas znają?” zapytał Neruda.
„To jest tylko uczucie, ale jest ono niezwykle silne.”
„Więc możemy wejść do tunelu bez niepokojenia się o pułapki?” wtrącił Evans zmieniając temat.
„Tak.”
„Jesteś całkowicie pewna naszego bezpieczeństwa?” sprawdzał ponownie.
„Całkowicie,” odpowiedziała przekonywująco Samanta.
„Więc chodźmy,” oświadczył Evans.
Światło latarki przemknęło po podłożu pieczary, aż trafiło na głęboką czerń tunelu w oddali. Przypomniało to Nerudzie czasy, kiedy był chłopcem i lubił świecić latarką ojca w czerń boliwijskiego nieba. Odczuwał pewnego rodzaju niepokój, gdy ślad światła w krótkim czasie zanikał na tle otchłani nocnego nieba.