Podróżniczka Przestworzy stanęła na skraju spowitego senną mgłą stromego kanionu, przyciągnięta tu ogromną strukturą skalną wydającą się sięgać nieba. Nigdy wcześniej nikt z jej plemienia nie ośmielił się wyruszyć tak daleko w góry. Pochodziła ona z plemienia Chakobsa, którego korzenie genetyczne wypływały od Majów, a których potomkowie stali się znani jako Indianie Anasazi północnego Nowego Meksyku. Jej szczupłe o brązowej karnacji ciało ozdobione było rytualnymi tatuażami oznaczającymi jej przywództwo wśród Znawców-Jaźni.
Znawcy-Jaźni skupiali się na rozwoju duchowym plemienia Chakobsa. Stworzyli oni szereg rozmaitych rytuałów, ceremonii przejścia, komnat medytacyjnych lub kivas, a także odpowiedzialni byli za zapisy plemienne utrzymywane w trosce o pochodzenie, historię i system wierzeń.
Podróżniczka Przestworzy miała trzydzieści cztery lata, odziana była w garbowaną skórę jelenia sięgającą jej do kolan oraz turkusowe koraliki przyozdabiające szyję i dekolt. Tuż nad sercem widniał odcisk jej prawej dłoni w błękitno-fioletowej barwie, z przyczepionymi doń malusieńkimi białymi paciorkami oznaczającymi gwieździste niebo – odniesienie do jej imienia. Jej proste, czarne włosy opadały za ramiona na plecy, przytrzymywane przez opaskę na głowie, wykonaną z króliczego futra. Jej młodzieńcza twarz oprawiała oczy sędziwego człowieka o dużej mądrości.
Kontynuowała zamierzone zejście do kanionu, gdzie z głębokich cieni wznosiła się spiczasta struktura skalna, skierowana ku blado-błękitnemu niebu niczym impertynencki palec zamoczony w czerwonej farbie, wskazujący niewidoczne gwiazdy. Widok ten był właśnie tym, co przyciągnęło jej uwagę poprzedniego dnia.
Kiedy szła w kierunku czerwonego wzniesienia z piaskowca, uwagę jej przykuł pewien błysk światła. Słońce właśnie wzniosło się na krawędź kanionu, kusząco odbijając się od jakieś przedmiotu leżącego jedynie sześć metrów przed nią. Nagle poczuła się jak człowiek wkraczający na wzbroniony teren. Jej ciało zastygło w miejscu, a oczy utkwiły na błyszczącym obiekcie, nie większym niż ludzka głowa, do połowy zakopanym w sosnowych igłach, pomiędzy dwoma sękatymi konarami drzew stojącymi niczym niezawodni strażnicy.
Z początku pomyślała, że może to być odłamek srebra, lecz zbliżywszy się do obiektu zauważyła iż pokryty jest on niezwykłymi oznakowaniami, jakby cienkimi wężykami pełzającymi po jego powierzchni, ale w bezruchu, zastygłymi jak ślady po pazurach niedźwiedzia. Przykucnąwszy nad przedmiotem dostrzegła, że jego kolor był zarówno złoty jak i srebrny, czego nigdy wcześniej nie widziała. Przyjrzała się bliżej jego połyskującej powierzchni. Obiekt ten bez wątpienia był nienaturalny. Tego była pewna. Nie stworzyła go ani natura, ani też nikt z jej plemienia.
Zaintrygowana i oczarowana jego niezwykłym kolorem, przez kilka minut próbowała zdecydować jak, lub czy w ogóle, do niego się zbliżyć. Jeśli miał on właściwości nadprzyrodzone, jej zadaniem było wykorzystać go w sposób praktyczny dla jej ludu. Jeśli natomiast stanowił zagrożenie, to należało go oddalić jak najdalej z ich ziemi. Jako szamanka na jej ojczystej ziemi, miała powinność zachowywać się dociekliwie i odpowiedzialnie.
Podróżniczka Przestworzy uniosła dłoń nad obiekt, jakby go błogosławiąc. Jej wąskie usta wyrecytowały starożytny werset jej ludu, „Jesteś mi znany w wielkiej tajemnicy. Czuję się zaszczycona twoją obecnością.” Jej dłoń zaczęła drżeć, po czym całe ciało zadygotało niczym przeszyte falą prądu elektrycznego. Nagle jakaś siła przyciągnęła jej dłoń do obiektu powodując, że mimowolnie szczelnie go objęła, jakby był potężnym magnesem. Jej palce, zaciskając się w niekontrolowanym odruchu, chwyciły przedmiot i przyciągnęły do klatki piersiowej, tuląc jakby był niemowlęciem. Całe jej ciało objęły wszechobecne wibracje.
Wszystko, co wiedziała – każde doświadczenie, jakie przeżyła – zostało oczyszczone. Jej umysł opróżnił się niczym woreczek motyli otwarty na wietrze, czuła się całkowicie wolna od swojej przeszłości i przyszłości. Odczuwała teraz tylko przelotny ogrom całej sytuacji. Przez długi czas trzymała obiekt na klatce piersiowej, zupełnie nie świadoma swoich poczynań. Stopniowo zaczynała być świadoma wagi tego, co trzyma. Było dość ciężkie, o wadze mniej więcej małego dziecka, mimo swego niewielkiego rozmiaru.
Z pewnym wysiłkiem, umieściła obiekt z powrotem na ziemi. Gdy tylko to zrobiła, zaczął on niemalże niedostrzegalnie wibrować. Wyraźne linie na powierzchni przedmiotu zaczęły się rozmywać. Podróżniczka Przestworzy przetarła oczy, niedowierzając w to, co ujrzała. Na jej twarzy pojawiło się mieszane uczucie zakłopotania i strachu, ale nie mogła się poruszyć. Wszystko zaczynało stawać się jak we śnie, poczuła jak obleka ją jakaś lekka mgiełka – Wielka Tajemnica jej przodków.
Światło w kanionie migotało i pulsowało wyraźnie w rytmie hipnotycznego tancerza. Przed nią znajdowali się trzej wysocy, dziwnie wyglądający, ale przystojni mężczyźni. Ich oczy mieniły się w barwach błękitnej, zielonej i fioletowej, promieniejąc pogodnie. Ich długie, czyste, białe włosy opadały na klatkę piersiową. Odziani w szmaragdowej barwy szaty, które były dziwnie przeźroczyste, stali na przeciwko niej jak majestatyczne drzewa. Nie odczuwała żadnego strachu, gdyż wiedziała, że ma tylko jedno wyjście: ustąpić i czekać, co się stanie.
„Jesteśmy twoją przyszłością, a nie tylko przeszłością jak teraz sądzisz,” przemówiła jedna z istot, stojąca w środku. Ona natomiast kiwnęła potwierdzająco głową, próbując przekazać, że ich zrozumiała, ale jej ciało było całkiem gdzie indziej – w jakimś innym świecie, o którym szybko zapominała.
Zauważyła, że chociaż usłyszała słowa, to wymawiające je usta się nie poruszyły. Przemawiał bezpośrednio do jej umysłu. I w dodatku perfekcyjnie mówił w języku Chakobsan, co było niespotykane u ludzi postronnych.
„Zostałaś wybrana. Nadszedł czas, abyś wzniosła spojrzenie poza jasność ognia i rozpaliła swój własny płomień. Jesteś naszym posłańcem do twego świata. Jako że jesteś Podróżniczką Przestworzy, my jesteśmy Twórcami Twoich Skrzydeł. Razem przedefiniujemy to, co zostało nauczone. Przetopimy to, co utrwaliło się jako prawda. Ochraniamy wszystko, co zawsze było i zawsze będzie, nasze.”
Mogła tylko obserwować. Szacunek do owych Twórców Skrzydeł samoistnie wypełnił jej serce. Istoty przed nią stojące wywołały to przez ich samą obecność. Uczucie to rozlało się w jej wnętrzu, jakby nagle otwarto jakiś ukryty, niekończący się zbiornik.
„Żadna rzecz nie jest bardziej boska od pozostałych,” powiedziała istota. „Nie ma żadnej drogi do Pierwszego Źródła lub Wielkiej Tajemnicy. Wszystkie istoty są połączone z Pierwszym Źródłem w tym szczególnym momencie!”
Gdzieś głęboko poczuła wewnętrzną chęć odpowiedzenia. „Kim jesteś?” uformowała się fraza w jej umyśle.
„Jestem z Rodu Światła, tak jak i ty. Jedynie nasze ciała są inne. Cała reszta pozostaje w czystym świetle trwałości. Przybyłaś na tę planetę zapominając, kim jesteś i dlaczego się tutaj znalazłaś. Teraz jednak sobie przypomnisz. Będziesz nas wspierać, jak postanowiłaś. Przebudzisz powód, dla którego tutaj jesteś.”
Furkoczący dźwięk ponad jej głową zabrzmiał jak trzepotanie tysiąca par bezkształtnych skrzydeł, po czym z nieba zstąpiła spirala światła. Kształty wewnątrz światła przypominały te, które widziała na przedmiocie; skręcone, stopione i oddzielone. Inteligentne linie – język światła. Światło powoli weszło w nią, tak że poczuła napływ energii, wibrującej na razie gdzieś głęboko od środka, przygotowującej się jak rzeźbiarz szykujący dłuto. Nie miały miejsca żadne zmagania. Żadne przeszkody do pokonania. W pewnej chwili ujrzała, co następuje.
Wystrzeliła w jej wnętrzu kakofonia obrazów ukazująca jej przyszłość. Była jednym z nich – stwórcą przedmiotu, który znalazła. Nie była Chakobsan, to tylko maska, którą nosiła, natomiast jej prawdziwy ród pochodził z gwiazd. Z miejsca tak odległego, że jego światło nigdy nie dotknęłoby prawdziwie Ziemi.
Kiedy doszła do siebie, jej wizja momentalnie zaczęła zanikać, tak jakby jej umysł był sitkiem nie pozwalającym utrzymać obrazów jej przyszłości. Podniosła przedmiot, pieszcząc go dłonią i wiedząc, że jest jego opiekunem; zaczęła zdawać sobie sprawę iż zaprowadziłby on ją do czegoś, co nie było jeszcze gotowe do odkrycia. Ale wiedziała, że jej czas przyjdzie. Czas, kiedy mogłaby nosić inną maskę – maskę kobiety o czerwonych włosach i białej skórze. To był ostatni obraz, który odpłynął.
WPROWADZENIE
W roku 1940, kilka przypadków przejęcia wraków UFO zmotywowało przyznanie specjalnego budżetu rządowego na założenie nowej organizacji objętej najwyższym stopniem tajności: Rządowych Służb Laboratoriów Projektów Specjalnych odpowiedzialnych za zabezpieczanie, ochronę i analizę technologii przejętych z pozaziemskich statków kosmicznych. Organizacja ta miała dwuznaczny honor bycia największym sekretem pośród wszystkich laboratoriów badawczych rządu U.S.
Usytuowany na terenie pustynnym, niedaleko Palm Springs, Kalifornia, owy silnie umocniony i zakonspirowany kompleks skupiał najlepszych naukowców laboratoriów rządowych, przydzielając im stosowne upoważnienia bezpieczeństwa.
Imperatyw Istot Pozaziemskich, powołany w roku 1950, postrzegano jako o ogromnym znaczeniu dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych, a w rzeczywistości, całej planety. Do zadań Organizacji Wywiadowczej Zaawansowanego Kontaktu (ACIO) należała analiza przejętych obcych technologii – w jakiejkolwiek formie je znaleziono – oraz odkrywanie sposobów na ich zastosowanie w technologiach pocisków, systemów kierowania, radarach, myśliwcach inwigilacji oraz w komunikacji, celem utrzymywania dominacji na płaszczyznach wojennych i kontrwywiadowczych.
W połowie roku 1950, znaleziono kilka statków kosmicznych z istotami pozaziemskimi w środku, które wciąż żyły. Incydenty te wydarzyły się nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale również w Związku Radzieckim i Ameryce Południowej. W czasie jednego z takich wydarzeń mającego miejsce w Boliwii, pewien genialny ekspert elektroniki, Paulo Neruda, zdemontował urządzenia nawigacyjne z rozbitego UFO, po czym pomyślnie wynegocjował dołączenie do ACIO w zamian za zwrócenie urządzeń oraz korzystanie z jego usług.
Paulo Neruda i jego czteroletni syn, Jamisson, stali się obywatelami Stanów Zjednoczonych w roku 1955. Starszy Neruda, zanim zmarł w 1977, awansował w ACIO na wysokie dyrektorskie stanowisko. Jego syn, Jamisson, dołączył do ACIO krótko po śmierci ojca, stając się najlepszym ekspertem w językoznawstwie, kodowaniu oraz technologiach szyfracyjnych.
Młody Neruda był po prostu geniuszem w językach – komputerowych, obcych, ludzkich, nie miało to większego znaczenia. Jego wrodzony dar wykorzystywany był przez ACIO głównie w interakcjach z inteligencją pozaziemską.
Znalezienie żywych istot pozaziemskich w latach pięćdziesiątych zainicjowało jednocześnie utworzenie nowego programu wewnątrz ACIO. Program Transferu Technologii (TTP) zaistniał dzięki odnalezieniu pasażerów UFO dwóch różnych pozaziemskich ras, znanych jako Zeta Reticuli oraz Corteum. W zamian za szereg usług i przywilejów rozciągających się na U.S. i inne rządy, rasy te przekazały ACIO zestaw wybranych technologii.
Tym samym ACIO pełniło funkcję magazynu i miejsca rozrachunku dla technologii pochodzących z TTP od Zetas i Corteum. Działania ACIO poszerzone zostały o prace nad niewojskowymi wersjami pozyskanych technologii, które trafiałyby zarówno do sektora prywatnego jak i publicznego. Technologie takie jak układy scalone i lasery to jedni z potomków TTP ACIO z Zetas i Corteum.