Przewoźnicy Życia
  
 Przewoźnicy życia składają w pierwotnych wodach
 gigantyczny embrion.
 Ich potomkowie przerodzą się w ludzkiej populacji.
 Kawałkach gliny
 z szczątkowymi myślami lotu.
 Wyperfekcjonizowanych sednach ukrytych pod mętnymi płaszczami,
 unikających światła ospałej gwiazdy.
  
 Na odległym pustkowiu, przewoźnicy życia
 wyłaniają się i usadawiają
 na ramionach zamierzchłych struktur skalnych.
 Sygnalizują swoje pragnienie do lotu
 lecz ich domy dopasowane są
 pod wygody deszczu i ziemi.
 Niebo musi poczekać.
 (Uśmiech na twarzy ziemnego kompana.)
  
 Kręgi ulegają pęknięciu.
 Bariery przeciążeniu.
 Przewoźnicy życia odczepiają swe starodawne zakotwiczenie
 od punktu zaczepienia.
 Skrzydła wyrastają niczym złociste włosy
 żywo falujące swym naturalnym wdziękiem.
 Postrzępione stopy są pozostawiane.
 Ziemia zastąpiona tryskającym życiem niebem.
 Grawitacja emanuje swym groźnym spojrzeniem
 chcąc zatrzymać ich
 swoimi stanowczymi dłońmi.
  
 Opustoszałe klatki
 pozostawiane są do zgnicia.
 Do zatonięcia w pozbawionych podłoża przestworzach.
 Ziemne twarze porzucają swe uśmiechy
 i tracą woń świeżej ziemi.
 Marzenie lotu
 wdarło się pod posępne mury --
 przewoźnicy życia przebili się
 na drugą stronę.
 Tam napotykają kolejny szczebel
 niekończącej się drabiny,
 lecz najpierw wymieniają swe skrzydła na oko mądrości.
  
  
  
  
 Następność
  
 Jedna skóra może skrywać następną,
 pamiętam o tym z poematu, w którym
 rozmiotałem ogień po polu martwoty.
 Przynajmniej według mnie wydawało się ono martwe.
 Czułem się jak oswobodziciel siły życiowej,
 który przeradza na ponów poparzoną i umierającą trawę.
 Właściwie to bardziej chwasty niż trawę,
 niemniej jednak, flora była już martwa.
 Złuszczyłem skórę świętym płomieniem
 i sprowadziłem wszystko na ponów do czerni
 jak gdybym wezwał nastanie nocy.
 Z czerni wyłoni się nowa skóra
 wznosząc zieloną architekturę z urodzajnej pustki.
  
 Niczym płomienie rozprzestrzeniające swój nietykalny urok
 ujrzałem twe oblicze rozprzestrzeniające się po moim umyśle.
 Pamiętasz ogień, który trzymaliśmy?
 Sądzę, że mógłby on odsłonić nową skórę
 równie dobrze dla nas.
 Będzie on zawsze wędrował w moim wnętrzu
 niezależnie od wszelkich transformacji i poruszeń.
 (Einstein śmieje się.)
  
 Jedna osoba może skrywać następną,
 lecz za tobą, miłość jest tym co zdejmuje skórę grubszą
 niż jestem w stanie przeniknąć wzrokiem.
 Żaden płomień nie potrafi dotknąć jej centrum.
 Żadne oczy nie potrafią przeglądać jej pamięci.
 Nie chcę już dłużej czekać na tego ciebie zza ciebie.
 Sekundy upływają niczym dzieci rosnące
 pomiędzy fotografiami.
 Nie zapomnę cię w przemianach.
 Zespolony z pamięcią tak precyzyjnie
 potrafię rekonstruować twoją dłoń.
 Potrafię wdychać twój słodki oddech.
 Potrafię trwać w twych ramionach.
 Potrafię słyszeć twój niezwykły głos
 kalibrować życie z niebiańską precyzją.
  
 Jeden cel może skrywać następny.
 Usłyszałem to gdy ogień już przygasł
 aby ukazać woń wilgotnej ziemi
 i wzrastające pole istnień.
 Mogłem poczuć moją miłość rozbieraną na części pierwsze
 wracającą do niezamieszkałego królestwa,
 do którego przynależy.
 Królestwa, do którego przynależą wszystkie serca gdy
 miłość zostanie zatracona, a kod stłumiania,
 ściśnięty w tłukących pięściach,
 ukazuje mądrość następności.
  
 
 
