Otwarcie Kolejnego Umysłu
Płonął ogień, tam gdzie zebrał się dym
i niczym rzeki pozbawione grawitacji tańczył
w rytm bijących bębnów.
Niekiedy chciałem wejrzeć w głąb dymu
ale ten wzbierał i okrywał się
płaszczem tak nieprzeniknionym, iż mogłem jedynie stać i płakać.
Stał się on maską jego konsumpcji.
Snem jego nowego życia.
Zwycięską skórą zawsze przemieniającą się
pomimo faktu wieczności.
Płonął ogień, wczorajszej nocy
oświadczając wieści nowego testamentu
spijające łzy, kłamstwa, nikczemne słowa, a nawet
głęboki strach jaki towarzyszy w pod-głębi renegatowi.
Zazwyczaj gdy mnie wzywa uchylam się na bok.
Jak dla mnie, pali się on zbyt zimno
jak zmiennokształtny zagubiony w ciele
pożeranym przez czas.
Czasami chciałem śnić go w jego pełnej okazałości
tryskałby płomieniami -- wibrujące słońce --
z trwałością przewyższającą grób.
W czasach ciszy
przemówiłby on niczym kodycyl jakiegoś czujnego snu,
którego słowa nie mogły pozostać w milczeniu.
"Nadszedł czas abyś podniósł swój wzrok
znad blasku ognia
i aktywował cienie rzucane przez twój własny ogień."
Słowa te powtarzałoby echo aż do ich zaniku
na podobieństwo gwiazd zanikających w fali budzącego się słońca.
W płomieniach tych dostrzegam mój
właściwy i dopasowany ośrodek poboru mocy.
W dymie jaki go otacza
jestem zmagazynowany w oddali niczym krocie słoików
w schowku na miotły.
Czekając na ucieczkę.
Skłaniając moje stopy do sprzeciwienia się podłożu.
Usiłując dosięgnąć drzwi wewnątrz owych słoików
szczelnie zamkniętego powietrza.
Historie wymykają się spod ręki pisarza
i nieugięcie towarzyszą mi jak gdybym samodzielnie utrzymywał ich stan czuwania.
Ich jak najprawdziwszą duszę.
Kiedy tak naprawdę historie te nigdy nie zostały opowiedziane.
Nigdy nie znalazły słów, które by je utrzymały
mimo że bezustannie tego próbują.
Ognie oślepiają naturę.
Pokładają swoje życie w jej śmierci.
Ale koniec zawsze jest początkiem
prowadzącym ku kolejnemu końcowi.
A sny o tym, co nieopowiedziane
zawsze zmierzają ku kolejnym ustom,
kolejnej dłoni,
ku otwarciu kolejnego umysłu.
Czasami przyglądam się wędrującej ekspresji nadziei,
i proszę ją o wniknięcie swymi płomieniami głębiej do mojego serca.
O rozpalenie klarownego odczuwania celu.
O wypalenie złudnych zapadlisk
i otulenie mnie w całun jej skóry z dymu.
Czasami otwieram się na owe płomienie
i zauważam jak one nasłuchują.
Konceptualizują mój świat.
Cała rzeczywistość zespala się wokół ich kunsztu
niczym szklana wieża pokrywająca stalową konstrukcję.
Czasami czuję jak płomienie przesyłają mi
słowa, nuty, dźwięki.
Zachwycające.
Twory niespotykane nigdzie indziej.
Drobniutkie tygle ziemi płonące tak jasno,
że aż oślepiają swym blaskiem fantazyjne stworzenia słońca.
I czasami, nawet bez specjalnego myślenia
zerkam w owe płomienie
gdy dym rozpływa się na chwilę.
Tam, poza maską,
jest moja przyszłość.
Nasza przyszłość.
Przyszłość.
Teraźniejszość w kolejnym świecie.
Wezwanie kolejnych ust,
kolejnej dłoni,
otwarcie kolejnego umysłu.
Tęsknota
Tęsknię, kiedy moje powieki unoszą się
pod najgłębszym bodźcem czuciowym niesionym przez twoje usta
kiedy miłosny pocałunek staję się moją orbitą.
Tęsknię i pragnę być z tobą
tak blisko, że aż nasze skóry stopiłyby się w jedną
niczym dwa knoty świec dzielące jeden i ten sam fragment wosku.
Wiem tylko, że to co jest z duszy
wzbudzona we mnie tęsknotę i pragnienie.
Prowadzi mnie na krawędź,
skraj urwiska, gdzie spoglądam w dół
i widzę siebie nie dającego się ugasić,
tęskniącego za tym, aby być wchłoniętym przez ciebie.
W tym olśniewającym miejscu
pozwól mi rozłożyć me skrzydła przy twoim sercu
z pełną prędkością, zakresem i zdecydowaniem.
Pozwól mi zamieszkać w tobie
do czasu aż zżyję się z naszym jednoczeniem na tyle
iż stanie się ono częścią moich oczu.
Z pełną pamięcią,
możemy udać się do domu,
dłoń za dłoń,
w niezmienności tęsknoty.
Tak duża część drugiego,
iż pojęcie "drugi" przestaje istnieć.