Bezimienny Chłopiec
Poza barierą
gdzie granice rozmywają się w nieznane myśli
istnieje bezimienny chłopiec --
kropla czystego światła człowieka.
Poprzez wąskie szczeliny w parkanie
przyglądam się z zazdrością jego niewinności
dociekając prawdziwego znaczenia jego poczynań.
Brzask jego uśmiechu
karmi moje serce
niczym okruchy Boskiego światła.
Tęsknota moich ust za rozmową,
za płaczem,
i za objęciem ów dziecka w me ramiona
szyfrując jego naturę w moją własną.
Poprzez spotkanie się naszych spojrzeń,
zawłaszczonych i przemienionych w ślepotę,
uświadamiam sobie, iż rozpadł się nasz wspólny język.
Mogę jedynie iść ku niemu po omacku
z anteną myśli,
poruszających się w rytmie chwały jego młodzieńczego piękna.
Czekam aż rozkwitną kamienie.
Aż zdradzieckie chmury przejdą w zapomnienie.
Aż ścieżki uwidocznią się jak pył w snopie światła.
Zręcznym sposobem zatruwania siebie w życiu
jest zamykanie bramy.
Szczeliny zostają zatkane, a wizja usunięta.
Bezimienny chłopiec wówczas zanika,
jako że nie było w nim ani skrawka Ziemi.
Mój Syn
Mój syn ma dwa lata.
Patrzę jak się porusza
niczym pijany książę.
Jego nie osłonięte ciało sprawia,
iż lepiej widzę jego duszę.
Jego łopatki
gestykulują jak szczątkowe pozostałości po skrzydłach.
Rysy jego twarzy wytłoczone w bladym ciele
przez dłonie, które były przede mną.
On tak bardzo pragnie być taki jak ja.
Jego każdy ruch przypomina zakurzone zwierciadło
lub też niezgrabny cień ptaka w locie.
Każdy dźwięk jakbym słyszał echo.
Każda komórka przepełniona moimi pragnieniami.
Ale moim pragnieniem jest być takim jak on.
Powrócić w asekurujące objęcia dzieciństwa
i niezawodnego uszanowania.
Jeśli powrócę do tego miejsca
mam nadzieję, iż wtedy moje oczy ponownie spojrzą na jego twarz
nawet w punkcie gdy jego łopatki po raz kolejny są pięknymi skrzydłami.
W punkcie, w którym poznałem jego zwierzęcy etap życia
i znam każdą ukrytą szczelinę
gdzie pozostawiłem swój nieusuwalny ślad
nie dający się pochłonąć.
W punkcie, gdzie wszystko czym on jest
jest we mnie, a nasze dłonie ściśnięte, wykute,
i splecione w milczącej celebracji.
W punkcie, w którym jesteśmy sami jak dwa listki
migoczące
wysoko ponad bezdrzewnym krajobrazem
nigdy nie opadające.