Prościutki do Znalezienia
Często zaglądam do moich szuflad
 nie wiedząc właściwie w jakim celu.
 Coś mnie przywołuje.
 Odszukaj mnie, a mnie znajdziesz,
 lecz kiedy tak właśnie czynię
 wpadam w zakłopotanie pod wpływem krótkotrwałych ścieżek pamięci.
 Dłonie zanurzają się, po czym niezdarnie wracają z niczym
 jak dziecko, które uciekło
 gdy spostrzegło, że nikt się nie pojawił.
Wiem doskonale, że istnieje coś co poszukuję,
 to coś jest skryte przede mną, 
 a zatem nie potrafię myśleć o tym czymś co mi brakuje.
 Jednakże to coś, i w tym tkwi całe sedno,
 jest zbyt potężne abym pozostał na to głuchy i bierny.
 Poza tym, wiem że brakuje mi tego ponieważ tęsknię za tym.
Tęsknię za tym.
 Cokolwiek „to” jest.
 Cokolwiek co potrzebuję aby tym było, tym nie jest.
 To nigdy nie może być czymkolwiek, a jedynie tym czym jest.
 A więc szukam bezwiednie w szufladach i szafkach,
 napędzany niczym maszyna, której włącznik uruchomiono
 tylko dlatego, że to potrafi.
Tęsknię za tym.
 Chciałbym, aby to mogło mnie odnaleźć.
 Być może muszę się zatrzymać i dać temu odpowiednio dużo czasu, aby mogło to zrobić.
 A więc teraz dokonuję przełączenia.
 Pozwalam potężnemu „temu” mnie odnaleźć.
 Ale jak długo muszę czekać na sukces?
 I jak rozpoznam, gdy to mnie odnajdzie?
Musi być zapewne jakaś nazwa
 na ten stan, która kończy się 
 słowem fobia.
 Nie znoszę tego przyrostka.
 Wyrazy z nim na wstępie niosą uczucie podziwu,
 a kończą się niosąc uczucie opustoszenia.
 Boże, pragnę abyś mógł mnie tutaj odnaleźć.
 Umieszczę siebie w maleńkiej szufladce
 dokładnie na samym jej brzegu.
 Nie będę się zagrzebywać pod zbędnymi stertami.
 Będę bezpośrednio na wierzchu.
 Prościutki do znalezienia.
 Czy potrzebujesz mnie do czegokolwiek?
 Mam nadzieję, że tak, gdyż ja potrzebuję ciebie do wszystkiego.
Przyciągające Miejsca
Jeśli chodzi o przyciągające miejsca
 to nigdy nie czułem się bardziej zagubiony.
 Nic nie zachęca mnie do pójścia naprzód.
 Nic nie zmusza moich ust do zabierania głosu.
 W niczym jaskiniowej niewiedzy, przypominającej zapomnienie,
 przebywam biernie w stanie snu.
 Gdzież jesteś, ukochana?
 Czyż nie domyślasz się, że czekam na ciebie?
 Czy nie rozumiesz natury kryształowego serca?
 Jego ścianki są jak lustra dla chmur
 pozbawionych jakiegokolwiek błękitu.
Niezwyciężone niebo z opuszczonymi oczyma
 i płonącymi kulami zwycięstwa, które przedzierają się przez ciało
 niczym wygłodzona siekiera,
 dlaczego za mną podążasz?
 Potrzebuję równowagi, a nie zabójcy.
 Potrzebuję kompana, a nie dyktatora.
 Potrzebuję miłości, a nie przykazań.
Jeśli chodzi o sprawy zapomniane
 to nigdy nie byłem jedną z nich.
 Bóg zdaje się odnajdywać mnie nawet gdy znajdę się w uschłym, 
 pozbawionym korzeni chwaście targanym przez szalejącą wichurę
 i gdy stanę się kością wróżebną w rękach
 dobra i zła.
 Po co oni mnie szukają?
 Jakiemu służę celowi
 jeśli nie potrafię stać się widoczny dla ciebie?
Wiesz o tym że, kiedy odprowadzają zwierzęta na uśpienie
 dzieci czekają na zewnątrz,
 aż igła ureguluje dług cierpienia i wieku.
 Matka lub ojciec wypisują czek
 i podpisują swoim nazwiskiem dwukrotnie tego dnia.
 Pozostawiają znak wodny z łez.
 Uśmiechają się do swoich dzieci
 przez ściśnięte serca tykające
 intensywnie na boki niczym wahadło
 czasu.
A ja wszystko to i nawet więcej widzę w sobie.
 Małe zwierzątko, którego długi mają być wkrótce uregulowane.
 Dzieci pojawiły się już na zewnątrz
 czekając na dodający otuchy uśmiech rodziców.
 Podpisu i znaku wodnego
 nigdy nie ujrzą.
Jeśli chodzi o zimowe sanktuarium 
 to odnajduję tylko ciebie.
 Mimo, że teraz wyczekuję na sygnały, które odciągną mnie od chłodu
 wprost do twojego ognia
 to wiem, że one przybędą
 nawet mimo tego, że ociągam się z użyciem mojego klucza.
 Nawet mimo tego, że moje serce jest stracone przez ścięcie.
 Nawet mimo tego, ze nauczyłem się tylko jak wprowadzać podziały.
 Pamiętam ciebie
 i światło poza twoimi drzwiami.  
