Kule i Światło
Dryfuję dzisiejszego wieczoru
jak gdyby zastrzeżony przywilej
był sposobem
na utrzymanie ciała i duszy razem.
Już tak długo pozostajesz w zatoce,
że zastanawiam się czy twoje oczarowanie
nie ma na celu poskromienia furii.
Okrążony przez twą bestialską artylerię
wystrzeliwujesz swoje kule niczym ławice ryb
pędzące na ucztę,
a ja wypływam ku nim, zmęczony byciem pożywieniem.
Gdy zerkam za siebie
widzę fragmenty ciebie
chowające się w zaroślach,
wytrwałe pozostałości twego serca, które zanikło.
Wciąż jeszcze mogę je kochać.
Wciąż jeszcze mogę trzymać ich delikatne nerwy
połączone jeden z drugim przez cypel spawarki
tryskające światłem tak czystym jak nigdy dotąd możliwe do ujrzenia.
Dryfuję w oddali być może
z powodu przepaści jaką dostrzegam.
Kule i światło.
Jakże obcy mogą nam być nasi współtowarzysze.
Lecz ty nigdy nie przyznasz się, że żywisz
ani tym bardziej nie pozbędziesz się powątpiewania co do mnie.
Zawsze będę pełnił rolę zagadki pałętającej się
jak śmieci rozprzestrzenione wzdłuż twojej wiodącej ścieżki.
Rolę nagłego snopu światła,
który wnosi głęboki cień
który chwilowo oślepia.
Wzbudzające nadzieję oczy od zawsze wypatrywały możliwości
wyrwania cię z małpiej natury,
która koncentruje się na twych stopach
i zaczepia cię przypominając o sobie niczym porzucone dziecko.
Mój nieziemski głód odciągnął mnie od ciebie,
nawet wbrew mojej woli, lub przynajmniej mojej świadomej woli.
Zawsze istniało coś, co wyliczało
dystans między nami.
Jakieś kosmiczne liczydło tasujące wynikami
kul i światła
poszukujące równowagi w rejestrze,
lecz nigdy precyzyjnie nie namierzające jej dokładnej częstotliwości.
Natura Aniołów
Północ na pustyni i wszystko jest w porządku.
Tak sobie mówiłem i tak też jest,
albo nie jest,
jeszcze do końca nie zdecydowałem.
Mniejsza o wycie kojotów czy
kurczące się światło.
Świętość domaga się moich zmęczonych oczu
gdy odwzajemniam utkwiony wzrok gwiazd.
Wydają się niespokojne, lecz może one są
zaledwie plamami atramentu i to ja jestem tym,
który tak naprawdę jest niespokojny.
Jest w tym miejscu coś, co mnie odwołuje.
W tegoż obfitości jestem nieobecny.
Stąd też wykrzyczałem do duchów pustyni,
aby opowiedziały mi swoje tajemnice
albo inaczej ja opowiem im o moich smutkach.
Duchy pustyni momentalnie pojawiły się przede mną.
Skrzydła trzepoczą.
Serca ożywione.
Słyszałem jak wiele głosów zlewa się w jeden
po czym przemawia on do bezlistnego nieba
jako wykładnia dla Ziemi.
Nie skrywamy żadnych tajemnic.
Jesteśmy po prostu oknami na twoją przyszłość.
Co jest teraz, a co będzie później
to pytanie, na które udzielamy odpowiedź.
Ale to ty zadajesz pytanie.
Jeśli istnieje jakaś tajemnica, którą skrywamy
to nie jest ona niczym co, dałoby się wyrazić słowami
gdyż inaczej powszechnie byśmy o niej mówili.
Zapytałem ów głos,
jaka zatem tkwi w tym mądrość?
Jeśli słowa nie są w stanie wyrazić waszej sekretnej mądrości,
w takiej sytuacji ja jestem głuchy, wy jesteście niemi, a razem jesteśmy ślepi.
Przynajmniej jestem w stanie opowiadać o moich smutkach.
Ponownie zatrzepotały skrzydła
a głosy wyraziły nadzieję,
iż smutek nie będzie rozlewany
niczym krew po tafli pustyni.
Lecz poza tym nie było więcej dźwięków,
pomijając kojota i sowę.
Aż w pewnej chwili przedziwne przeświadczenie zalało moje pole widzenia.
Poczułem obecność jakby ogromnego anioła
wyrzeźbionego w kamieniu, umieszczonego tuż za mną.
Nie potrafiłem odwrócić się, ze strachu, iż jego utrata rozlałaby potok mojego smutku.
Jednakże intensyfikująca się obecność była zbyt potężna aby ją zignorować,
tak więc odwróciłem się aby stanąć z nim twarzą w twarz,
lecz ujrzałem jedynie stojącego kojota oszusta
wpatrującego się we mnie szklanymi oczyma,
w których odbijał się mój ogień, kojota który wywąchiwał mój strach
i dyskretnie oddalał ode mnie mój smutek.
I od tej chwili pojąłem naturę aniołów.