Wędrowiec po Snach
Odurzony dziecięcymi myślami
zastanawiam się,
dlaczego dusze są tak głębokie, a ludzie są tak ślepi?
Jak to jest możliwe, że dusze mogą być przyćmione
przez tak drobne umysły?
Czy kochamy parne korytarze piekła?
Tam każda kropla wyblakłej wody
spływającej ze ścian pieczary
to zabrudzona muzyka wyryta w ciszy...
Moje ulubione sny znikły
zasiadając na grzbietach orłów.
Ze skrzydłami opuszczanymi w dół, unoszonymi do góry,
oddalają się niczym niezwykle subtelne,
eleganckie nasiona
unoszące się na krystalicznym wietrze.
Bez nich
jestem duchowo bezużyteczny
jak puste naczynie, które nie spełnia już swojej roli.
Mogę tylko wpatrywać się w ciszę
bezustannie nasłuchując szeptu niebios.
Wiedząc, że za przysłaniającą mgłą
aniołowie wznoszą schronienia dla ludzkiej niewinności.
Schronienia wyrwane od czegoś mrocznego
i poważnie rannego.
Porty opierające się wszelkiej chorobie.
Myślałem, że byłem obdarzony
pięknem obiecanym,
które uwolniłoby zaniedbane sny półboga.
Pięknem, które rozwiązałoby krępujące je kiepskie węzły
i uwolniło ku pieszczącym promieniom światła.
Jednakże wspaniałe lejce,
których kiedyś byłem właścicielem,
teraz obdarte i zabrudzone krwią,
wyślizgnęły się z moich dłoni jako długo nieużywane,
na podobieństwo tkaniny rzuconej w odmęty wichury.
Wciąż jeszcze mogę je dosięgnąć.
Pamiętam to uczucie, gdy znajdowały się w moich dłoniach.
Pamiętam ich siłę, podobną do burzy elektrycznej,
która wędrując bez celu niczym nie napędzana
po jakimś czasie skazana jest na wyczerpanie.
Ten kawałem papieru
wyrwano od czegoś mrocznego
i poważnie rannego.
Jest on lustrem, które wystawiam ku zaczernionemu niebu.
Nietypowym poświęceniem.
Przeskakując z gwiazdy do gwiazdy
oczy moje tkają konstelację.
Myśli moje poszukują bezkresnego ogromu.
Serce moje nasłuchuje dźwięku
nieskalanego dziecięcego śnienia.
Wędrowiec po snach odwraca się i spogląda na mnie.
Szepczącym głosem wypowiada moje imię.
Przywołuje mnie wyciągniętym skrzydłem.
„Wzbij się! Twoje ulubione sny wyczekują na ciebie!”
Głos ten zagrzmiał niczym uderzenie pioruna.
Moje skrzydła drgnęła jakaś nieużywana dotąd energia,
gdy tylko natrafiły na prąd powietrza
dający znaki zaistnienia możliwości odblokowania.
Na prądy, które zaniosłyby mnie
na górne gałęzie drzew
karmiące słońce na obszarach wykraczających poza moje królestwo.
W momentalnym interludium
rozpostarłem moje skrzydła i wzbiłem się
ku błękitnemu przedsionkowi.
Z całkowitą prędkością.
Rzeki poniżej wyglądały jak brązowe żyłki
biegnące wzdłuż nóg Ziemi,
lub jak dziko pnące nacięcia krwawiące zielenią.
Słońce wycięło otwory w chmurach
delikatnymi włóczniami szkarłatnego światła.
Księżyc wschodził po wschodniej stronie nieba –
muszla ostrygi
naznaczona przez czas.
Samotne wiatry nabrałyby pędu
poprzez poszukiwanie placówki spokoju.
Ziemny loch
spojrzał do góry na mnie z pogardą
niczym guwernantka zwolniona od obowiązku.
Zapomniałem czym jest stąpanie po ziemi.
Zneutralizowałem siłę grawitacji.
Po tym jak zbalansowałem w sobie rdzenne nadzieje i lęki
stałem się szamanem, który tańczy
w duchowych wodach przodków
wyłuskując słowa i znaczenia z nieporęcznego powietrza.
Moje myśli wciąż krążyły wokół wędrowca po snach...
świętym wietrze rozpalającym na nowo
moją niezwykle silną tęsknotę za nieprzetworzoną prawdą.
Tęsknotę za tym, aby pochwycić ją jak lekarstwo
dające nadzieję wyleczenia gdy bezsennie leżysz z gorączką.
Tęsknotę za iglicą błogości!
Zakurzonymi od zapomnienia miejscami niewinności.
Skrzydła te wyrwano
od czegoś mrocznego i poważnie rannego.
Przenoszą mnie one ku moim ulubionym snom
i całkowicie tłumią poddawanie się obojętności.
Ich siła jest idealnie dopasowana
do mojego przeznaczenia.
Jedną milę dalej poza te drzewa
i spadłbym jak spartaczona gwiazda
wprost do fosy wygłodzonego świata.
Moje ulubione sny ponownie będą wędrować.
W swoim czasie wzniosą się ku drzewom wspanialszego królestwa.
Wówczas moje skrzydła ponownie podążą za ich lotem,
wyśledzą bicie ich serca
i utworzą tkaninę składającą się z tysięcy snów połączonych razem.
Kolejna runda na niekończącym się okręgu.
Tablica rozgrywania snów przywrócona do życia.
Stan do żeglugi --
odpowiedni nawet na mroczne wody
i zachmurzone nieba wędrownego podróżnika.
Wędrowiec po snach ukazuje się
(z odwróceniem klepsydry niebios),
zarówno u góry
jak i na dole.
Stwarzaj swój świat i pozwól mu iść naprzód
powierzając go jednemu, które jest wszystkim.
Subtelne działania wpływające na korzyść całości wezmą górę.
To jest lekcja, którą nabyłem
wznosząc się na moich skrzydłach rozpostartych pod
błyszczącym niebem.
To jest nieprzetworzoność, którą szukam
nie poddana żadnemu polerowaniu.
Wybaczający
Ostatniej nocy rozmawialiśmy przez wiele godzin.
Płakałaś w nie powstrzymywanym smutku,
podczas gdy ja czułem obecność rzeźbiącą siebie we mnie
źródło i zbawcę twojej przemieszczającej się ziemi.
Odczuwasz niezwykle głęboko,
twój ledwie widoczny umysł
wpatruje się w to, co serce już dobrze zna.
Widzę odległość, jaką musisz uzdrowić.
Znam impulsację twojego serca ograniczonego przez narożniki
zaokrąglone i wygładzone
niczym kamień wypolerowany przez nieustające fale.
O ile wiem, to jesteś mną samym
w innym ciele,
slotach, w których dokują dusze
aby rzucić światło
tłumaczące sny.
Wyławiające korony.
Czy istnieją ścieżki do odnalezienia twojego serca,
których nie znalazłem?
Dla ciebie, będę przełykał bez uprzedniego smakowania.
Kolor nie jest istotny.
Nic nie potrafiłoby mnie zniechęcić.
Nic nie potrafiłoby zmniejszyć mojej miłości.
I tylko jeślibym całkowicie zawiódł
we wzajemnych relacjach, mogłabyś mnie wypędzić.
Wiem, że uzyskałem przebaczenie ostatniej nocy.
Podarowałaś mi ów nieznany mi wcześniej dar.
Poprosiłem o przebaczenie,
a ty odrzekłaś, iż jest to niepotrzebne;
czas przetasował wszystko na nowo
i był swoim własnym
wybaczającym.
Lecz wiem, że nie wszystko było
przez ciebie odczute i poddane transformacji.
Narodziło się nowe życie, które chociaż niepozornie,
to jednak splotło nas razem w prosty, biały kamień
leżący na ziemi, który wskazuje miejsce smutku.
Pod najgłębszą warstwą, nasze zjednoczenie, poświęcone maleńkim kościom
prosi nas abyśmy sobie nawzajem wybaczyli
i chwycili w ramiona
utrzymując w pamięci miłość, nie stratę.
Nikt nie jest obwiniany;
tajemniczość, przemieszcza się ona po obliczeniach
Bożego planu jak gdyby nikt nie miał zamiaru
rekonfigurować liczb trzy na dwa na jeden.
Forma zostaje złożona pod kamieniem.
Odchodzimy,
wiedząc, że ona ponownie osadzi się
w naszych kończynach,
w naszych kościach,
w naszych sercach,
w naszych umysłach,
w naszej duszy.