W Dobroci Snu
Odwiedziłem ciebie ostatniej nocy
kiedy oddawałaś się snu z dziecięcą pasją.
Tak swobodnie zwinięta w pościeli
inkrustowanej twoim pięknem.
Przybliżyłem swoją dłoń do twojej twarzy
i dotknąłem jej na tyle delikatnie
jak tylko wiem, że jest to możliwe
tak abyś mogła kontynuować swoje spotkanie ze snami.
Usłyszałem ciche szepty, z rodzaju tych stwarzanych jedynie przez anioły
gdy przysłuchują się swojemu domowi.
Odsunąłem więc swoją dłoń
zaniepokojony tym, że mogę cię obudzić
nawet będąc tak delikatnym jak ja byłem.
Wciąż pozostawałaś w objęciach swoich snów
a ja obserwowałem jak odnajdują one swoją drogę do ciebie
w dobroci snu.
Śniłem, że byłem echem twojego ciała
zwiniętym tuż przy tobie niczym łowca skarbów,
który nareszcie znalazł swoje złoto.
Niemalże zapłakałem ze wzruszenia na dźwięk twego oddechu,
lecz pozostałem cicho niczym zimowe jezioro, zwarłszy szczelnie me usta
aby mieć pewność, że nie zostanę wykryty.
Nie chciałem się narzucać,
więc odłożyłem mój sen
i delikatnie wyciągnąłem twoją dłoń spod
przykrycia i ją ująłem.
Dłoń, która staje się ciałem
musi być tym, co przyciągnęło mnie do tego miejsca.
Gdy trzymam ją
przypomina mi się dlaczego przyszedłem
poczuć twój puls
i bicie serca w głębokim śnie.
Przypomina mi się dlaczego przyszedłem
w dobroci snu --
ująć twoją dłoń, dotknąć twej twarzy
i wsłuchać się w cichy oddech
anioła,
zwiniętego tak swobodnie w pościeli
inkrustowanej twoim pięknem.
Ciepła Obecność
Niegdyś nosiłem amulet
ochraniający przed kleszczami ludzkości.
Trzymał on na odległość falangę wilków
okrążających mnie niczym upiory Ogrójca.
Upiory, które nawet teraz
powtarzają swoją mantrę na podobieństwo echa muszli.
Przymilają się do mnie, zachęcając abym zmienił ścieżkę
i przyłączył się do ziemnego plemienia.
Zachęcają abym obnażył pełnię mego smutku
niczym nasiona topoli kanadyjskiej wystawione na wiatr.
Teraz wypatruję i nasłuchuję znaków.
Aby wyłonić samotne skoncentrowane spojrzenie w ambiwalencji
nakierowanej na ukazanie tego, co dotychczas było utrzymywane za zamknięciem.
Wszystko to zapisane jest w powłoce kabla
łączącego nas z Kulturą.
Pojedynczej, czarnej nici portretującej nas jako Boga.
DNA, które rozporządza naszym obrazem
i kieruje naszą selekcją naturalną ubrań.
Czy w ciemnym, złowieszczym grzmocie
istnieją migoczące szepty pieśni?
Czy za murem monotonnych chmur trzaskających miliardem młotów światła
naprawdę istnieje słońce?
Istnieją niewielkie, płaskie kły wydzielające jad.
Istnieje nienaruszone miłosierdzie
w oczach kata, którego ręce brną ku zabiciu.
Jednakże nie ma żadnego wytłumaczenia
dla świętych podglądaczy, którzy opłakują jedynie własnymi oczyma.
Gdy połączysz swoją dłoń i oko
oraz pozwolisz odejść upiorom
istnieje tylko jedna ścieżka do podążenia dalej.
Poemat ten jest cieniem mojego serca
a moje serce cieniem mojego umysłu,
który jest cieniem mojej duszy,
która jest cieniem Boga.
Bóg, cień nieznanego, niewyobrażalnego
klastra inteligencji, u której galaktyki
są komórką wszechświatowego ciała.
Czy cienie są ze sobą połączone?
Czy ten ogromny, nieznany klaster jest w stanie sięgnąć w ten poemat
i zestawić słowa, które powodują łączenie się w świętym centrum spajającym?
To jest powód, dla którego piszę.
Mimo, że nie mogę powiedzieć, że to centrum spajające zostało kiedykolwiek
odnalezione (przynajmniej przeze mnie).
Bardziej dostrzegalnym jest to, że jakaś niecna dłoń,
wyblakła od mroku, wychyla się i miota swój smutek.
Jakiś zubożony cień lub upiór
umieszcza moją dłoń w osamotnionej placówce
aby wyssać trochę niewłaściwie ulokowanej luminacji.
Upiór naciąga do wsłuchania się w podszeptywane przez niego pieśni.
Koordynuje on swoje działania z poszukującymi oczyma.
Zdziera skórę aby dostać się do delikatnego miąższu.
Spawa cienie w jeden.
Miałem sen, iż znalazłem żądanie okupu
napisane własnoręcznie przez Boga.
Napisane tak małymi literami, że ledwie
potrafiłem odczytać wiadomość, która mówiła:
„Mam twoją duszę, i jeśli nie dostarczysz --
w postaci krótkich, nie podpisanych poematów --
sumarycznego zestawienia twoich smutków, to już nigdy
nie zobaczysz jej żywej.”
Tak więc piszę je, a w tym czasie coś nieznanego zaczyna krążyć
wokół mnie, wyraźnie skupiając się na mojej dłoni, mimo że jest niewidoczne.
To kolejne upiory z Ogrójca, które czczą smutek na podobieństwo
profesjonalnych spowiedników zagubionych we własnym braku nadziei.
Mogę dosięgnąć słoneczniki o rozmiarach porównywalnych z promieniem księżyca,
lecz nie potrafię dosięgnąć sumarycznego zestawienia moich smutków.
Wyślizgują się mi one niczym iskrzące się gwiazdy, które każdej nocy
spadają za moim oknem.
Moja dusza zapewne jest nerwowa.
Żądanie okupu jest zbyt obszerne do spełnienia
nawet dla poety, który zgłębia czarną nić Kultury.
Wiele lat temu znalazłem
Odcisk -- niczym orzeł w śniegu -- pozostawiony w wysokiej trawie
przez jakieś zwierzę, być może jelenia lub niedźwiedzia.
Kiedy dotknąłem go, wyczułem ciepłą obecność życia,
nie chłodną radiację pozostawionego wgniecenia.
Ów ciepła energia utrzymuje się jedynie przez moment
ale kiedy ją dotknąć utrwala się już na zawsze.
I tego właśnie się lękam:
że sumaryczne zestawienie moich smutków utrwali się na zawsze
gdy je poruszyć, i mimo tego że moja dusza
powróci nieuszkodzona,
ja będę pamiętał chłodną radiację
zamiast ciepłą obecność życia.
Teraz zaczynam płakać kiedy słyszę śpiew dzieci
i staram się wyryć ich ciepłą obecność w moim sercu.
Teraz czuję się jak Bóg oddalony przez
źródło cieni.
Teraz czuję pociągnięcie cugli,
łamiące mnie niczym dzikiego konia uczynionego
raptownie uległym.
Nie potrafię walczyć z upiorami,
kontrolować ich, czy też odpędzić.
Szturchają mnie tak jakby strumień lawy powinien
przeć dalej na chłodne zimne powietrze
i nigdy nie męczyć się swym ruchem.
Nigdy nie zaprzestawać poszukiwania idealnego miejsca do stania się rzeźbą.
Anonimowym elementem składowym szarego krajobrazu.
Jeśli kiedykolwiek odnajdę sumaryczne zestawienie moich smutków
to mam nadzieję, iż będzie to w wieży na moście
gdzie mogę widzieć obydwie drogi
zanim je przekroczę.
Gdzie fałszerstwo mogę ujrzeć jako kruchy miraż
i zrzucić moje cugle.
Będę musiał stać się dziki kiedy stanę w tegoż obliczu.
Będę musiał spojrzeć w tegoż nienazwane światło i rozplątać
wszystkie zaplątane niczym papierowe lalki cienie
oraz powycinać je z multiwersu doświadczenia.
Następnie pozwolić im otoczyć mnie
i w jednobrzmiącym chórze
uznać ich boską manifestację, tak iż
będę mógł przekazać okup i upomnieć się o moją duszę.
Kiedy wszystkie moje smutki zbiorą się wokół mnie
w zamkniętym kręgu, będę spoglądał na nie z opuszczoną głową.
Za nimi czeka kolejny krąg,
jeszcze większy i dalece potężniejszy.
Jest to krąg ciepłej obecności życia
powstały, gdy smutki udały się
pod źródło cieni
i uległy transformacji niczym ospała poczwarka,
która przeradza się w mieniące się kolorami anioły.